One Shot: What Is It? [061]
Osoba(y): Alice Liddell, The Cheshire Cat.
Gra: Alice: Madness Returns.
Gatunek: Goood... Nie wiem, nieokreślony.
Uwagi: -
Autor: Madame Red.
Niewielka, piękna altanka prezentowała się zachwycająco na tle odnowionego ogrodu w Queensland. Po napadzie Lalkarza niemal wszystko było zniszczone. Zaufanie Alice też. Jedynej osobie, której ufała, był Kot z Cheshire, jej zaufany przyjaciel i doradca. I pomimo że na pozór wszystko szło doskonale, dziewczyna miała w sobie niepewność. Każdy w Krainie Czarów sądził, że dla niej nie ma już ratunku, żadnej nadzieli. Wszyscy oprócz kota, który wierzył w to, że Alice ułoży sobie życie. Wróci do świata realnego, zaufa jakiemuś mężczyźnie, wyjdzie za niego za mąż i będzie szczęśliwa. I trzymał za to przysłowiowe kciuki.
— Alice? — rzekł, pojawiając się w altance, gdzie siedziała wraz z albumem. — Co porabiasz?
— Przeglądam album mojej rodziny... — Wydała z siebie ciche westchnienie. — Brakuje mi ich.
— Nie myśl o tym teraz. — Zamknął łapą album. — Lepiej zagrajmy w zgadywanki.
— Abym znowu przegrała?
— No już, gramy. — Pokręcił łbem. — A więc, co to jest: pojawia się wraz ze wschodem słońca i znika wraz z jego zachodem?
— Dzień? — zgadywała.
— Pomyśl dobrze i zawołaj mnie, jak już odgadniesz. — Uśmiechnął się szeroko i zniknął, zostawiając ją samą.
Jak zwykle. Wiedziałam, że nie odgadnę. Cóż, przynajmniej dał mi drugą szansę, abym mogła zgadnąć, pomyślała. W porządku, myśl jak Cheshire. Coś, co pojawia się wraz ze wschodem słońca i znika wraz z jego zachodem...
Rozejrzała się dookoła. Zazwyczaj było to coś, co było blisko. Na pewno nie była to altana, ona stoi tu ciągle. Słońce? Zbyt proste. Oparła się plecami o drewniany filar, który podtrzymywał dach altanki.
Odrzucała po kolei wszystkie pomysły. Niektóre wydawały się nie w stylu kota, bo były zbyt proste, a innych ideologia była zbyt naciągana. Powoli zapadał wieczór, a ona coraz bardziej się irytowała. Pomysły się jej skończyły, cierpliwość zresztą też. W którymś momencie spojrzała na posadzkę obok siebie. Wpatrywał się w nią biały gołąb. Przesunęła rękę nieco w jego stronę, a ten wzbił się do lotu. Uniosła rękę, chcąc go zatrzymać, po czym wstała i zaczęła za nim biec. Dogoniła go, gdy usiadł na jednym z wystających korzeni. Kucnęła i przystawiła do niego palec. Usiadł na nim, a Alice podniosła się do pozycji stojącej.
— Chcesz małą podpowiedź? — Usłyszała za sobą niski pomruk.
— Przydałoby się. — Zmrużyła nieco oczy.
— Czego symbolem był gołąb w książce, którą ostatnio czytałaś, Alice? — Wyszczerzył się, ruszając uszami.
— Gołąb... Zaraz, zaraz...
— Już wiesz, co to jest? Co pojawia się wraz ze wschodem słońca i znika wraz z jego zachodem?
— Nadzieja?
— Brrawo, Alice — wymruczał.
— Chyba nie do końca rozumiem...
— Wschód słońca oznacza szczęście, coś, co jest dla nas pocieszające. Zachód zaś jest tym, co nas może zawieść, sprawić, że nadzieja znika.
— Muszę przyznać, że trochę stęskniłam się za twoimi mądrościami. — Uśmiechnęła się delikatnie.
— Czasem słońce musi zajść, by mogło ponownie wzejść. — Usiadł na ziemi. — Nie chciałabyś spróbować wrócić?
Popatrzyła na bramę, prowadzącą do realnego świata. Bała się. Niezwykle się bała. Czego mogła się spodziewać po powrocie? Ciepłego powitania? Czy raczej Jacka Splattera, szczerzącego się na informację, że nie ma gdzie się zatrzymać?
Postawiła gołębia na ziemi i podeszła do bramy. Spojrzała na Cheshire i na świat, który zostawia na jakiś czas.
— Cheshire? — zagaiła.
— Tak, Alice?
— Pójdziesz ze mną? — Popatrzyła na niego błagalnym wzrokiem.
— Skoro tego chcesz, to oczywiście.
Alice uśmiechnęła się i razem z kotem przekroczyła bramę. Wyglądało na to, że wszyscy świętowali nowy rok. Między innymi wskazywały na to fajerwerki i petardy, poustawiane w centrum oraz pięknie przystrojony rynek, na którym odbywała się cała uroczystość. Zagapiła się, zdumiona pięknem świata dookoła niej i nie zauważyła, gdy na kogoś wpadła. A raczej kogoś, kto wpadł na nią. Chłopak, tak samo zachwycony wyglądem miejsca. Cheshire zniknął nagle i pojawił się na gwieździstym niebie, obserwując scenę, która miała wówczas zajście. Alice i chłopak przez chwilę wpatrywali się w swoje oczy, dopóki chłopak nie uśmiechnął się, a dziewczyna nie oblała rumieńcem i speszona założyła pasmo włosów za ucho. Wtem wybuchły fajerwerki. Całe mnóstwo fajerwerków. Alice dojrzała pośród nich kota i uśmiechnęła się serdecznie w jego stronę. Miał rację, czasem słońce musi zajść, by mogło wzejść jeszcze jaśniejsze.
Takie se, ci powiem XD
OdpowiedzUsuńPiękne *-*
OdpowiedzUsuń