Zamówienie [002] Jortini ''Życie to nie bajka''


Zamawiająca: Tinita Blanco
Miejsce akcji: Brazylia
Gatunek: Romans
Uwagi: Narracja pierwszoosobowa
Autorka: Malusiaa

Sierota! Idiotka! Ślepota! Kaleka! – od zawsze spotykałam się z takimi wyzwiskami. Szczerze mówiąc, nawet się już do nich przyzwyczaiłam. Nigdy nie mogłam mieć normalnego życia jak inni moi rówieśnicy. Mam prawie dziewiętnaście lat i muszę uczyć się w specjalnej szkole, dla takich jak ja, czyli niewidomych. Jestem niewidoma od dziecka. Taka się urodziłam i już nic na to nie poradzę. Życie to nie bajka.

Chciałabym odzyskać wzrok, byłoby mi łatwiej, ale teraz też sobie całkiem dobrze radzę. Mam nawet dwie przyjaciółki, Lodo i Mechi. Poznałam je w ośrodku, w którym się uczę. Dziewczyny są wolontariuszkami i przychodziły tam pomagać ludziom, którzy z jakiegoś powodu mają problemy z nauką. Tak trafiły do mnie. Na początku przychodziły tylko na godzinę - dwie, ale z czasem zaczęłyśmy się ze sobą coraz lepiej dogadywać i spotykałyśmy się później jeszcze poza zajęciami. Chodziłyśmy na spacery, lody i takie tam babskie pierdoły. Śmiałyśmy się i rozmawiałyśmy na wszystkie możliwe tematy. Dzięki nim czuję, że żyję. Przy moich przyjaciółkach mogę być sobą. Moi rodzice oddali mnie do sierocińca od razu po porodzie, czyli od razu po tym, kiedy dowiedzieli się, że jestem 'ślepa'. Nie chcieli mnie, nie chcieli mieć przez całe życie kłopotu na karku. Kłopotu, którym byłabym być ja. Nie mam im tego za złe. Po części to rozumiem, każdy marzy o zdrowym, pięknym dziecku. Rozumiem to, ale i tak jest mi przykro, że nawet nigdy się ze mną nie skontaktowali. Nie było ich, gdy wypowiedziałam swoje pierwsze słowo, nie było ich, gdy postawiłam swój pierwszy krok, nie było ich, kiedy pierwszy raz poszłam do szkoły. Nigdy ich przy mnie nie było i trzeba się z tym pogodzić, żyć dalej. Na szczęście znalazł się jeszcze ktoś, kto mnie zaakceptował - German i Angie, moi adopcyjni rodzice. Przygarnęli mnie, gdy miałam kilka latek i jestem z nimi do dziś. Oni jedyni mnie wspierają. Rodzice i dziewczyny, są moją jedyną rodziną. Jest, jak jest, życie to nie bajka.

Nigdy nie miałam znajomych, prawdziwej matki, która mnie urodziła, nawet nie miałam zwierzaka, o chłopaku mogę sobie tylko pomarzyć. Od zawsze byłam marzycielką. Kocham książki, przede wszystkim romanse. Oczywiście 'czytam' książki pisane breille'm. Chciałabym przeżyć prawdziwą miłość, pierwszy pocałunek, pierwszy raz, poczuć się kochana, ale niestety chyba nie jest mi to pisane. Jaki normalny chłopak spojrzy na taką sierotę? W dodatku niewidomą? To chyba tylko w bajkach, ale przecież życie to nie bajka.


Jutro skończę dziewiętnaście lat. Urodziny pewnie spędzę tak jak każde inne. Ja, Lodo, Mechi, rodzice i tort. Potem pewnie wyjdziemy z dziewczynami na spacer i przegadamy cały dzień. Szczerze? Jak najbardziej podoba mi się takie spędzanie urodzin. Nie potrzeba mi dużo. Wystarczy tylko trochę miłości i szacunku. Przykro mi, że moi prawdziwi rodzice tego nie rozumieli. Ciekawe, czy jeszcze w ogóle o mnie czasami pamiętają.

Dziewczyny coś wspominały, że mają jakąś niespodziankę, a ja nie wiem, czy mam się cieszyć, czy bać. Kto wie, co te wariatki wymyślą? Na randkę w ciemno mnie nie wyślą, więc nic gorszego pewnie mnie nie spotka. Cokolwiek nie wymyślą, mam nadzieję, że miło spędzimy czas. Może i będzie to coś nowego, ale przecież raz się żyje. Nic mi nie szkodzi spróbować.

***
– Sto lat! Sto lat! Niech żyje, żyje nam! Jeszcze raz, jeszcze raz! Niech żyje, żyje nam! Niech żyje nam! A kto? Tini! – dziewczyny rzucają się w moim kierunku i ściskają z całej siły.

– Dziękuję wam, kochane – mówię zgodnie z prawdą.

– Oh, nie masz za co. Najlepsze dopiero przed tobą – stwierdza Mechi.

– Raczej przed nami, bo lecimy tam razem – poprawia ją Lodo.

– Jak to lecimy? – zapytałam zdziwiona.

– Postanowiliśmy z Germanem, że zafundujemy wam wycieczkę do Brazylii na dwa tygodnie jako prezent urodzinowy – wyjaśniła nam Angie, czyli moja mama adopcyjna.

– Naprawdę? I polecimy tam same? – zadałam koleje pytanie.

– Tak. Dziewczyny lecą z tobą.. No wiesz, na wszelki wypadek... – głos zabrał German.

– Na wszelki wypadek, gdybym sobie nie poradziła – dokończyłam za niego smutno.

– To nie tak, po prostu chcemy mieć pewność, że wszystko będzie dobrze.

– Wiem, mamo. Naprawdę dziękuję, to najpiękniejszy prezent jaki mogłam sobie wymarzyć –przytuliłam ich.

***
– Uwaga, panowie i panie za chwilę zacznie się lądowanie. Prosimy o zapięcie pasów bezpieczeństwa – usłyszeliśmy głos pilota samolotu.

Siedziałyśmy w czwartym rzędzie samolotu, siedzenia były akurat trzy osobowe, więc ja siedziałam pośrodku, między Mechi a Lodo. Mercedes, która siedziała po mojej prawej stronie, pomogła mi zapiąć pas, abyśmy mogły bezpiecznie wylądować.


Właśnie dojechałyśmy taksówką przed hotel, który znajdował się w Rio de Janeiro. Cała podróż tutaj, łącznie z lotem minęła całkiem przyjemnie. Trafiłyśmy na miłego taksówkarza, który w trakcie drogi opowiedział nam o tym cudownym miejscu. Oczywiście dogadaliśmy się po hiszpańsku. Może i nie mogę zobaczyć Brazylii na własne oczy, ale dzięki opowieści tego mężczyzny mogę je sobie mniej więcej wyobrazić. Dowiedziałam się, że Rio jest drugą co do wielkości miejscowością w kraju, oraz że w tym miejscu znajduje się figura Chrystusa Odkupiciela ze złożonego rękami. Miasto słynie także ze swoich pięknych plaż, które na pewno odwiedzimy z dziewczynami. Czuję, że to będą wakacje mojego życia. Pierwsze bez Angie i Germana. Nie wiem, jak im się za to odwdzięczę.

– Niech żyje Brazylia! – krzyknęła wyraźnie szczęśliwa Mechi.

***
Jesteśmy w tym pięknym kraju już kilka dni, a ja w ogóle nie chcę wracać. Hm... Może się zakocham i zostanę tu na stałe? Taa, w bajkach, a życie to nie bajka. Dziewczyny poszły na plażę, a że ja już dzisiaj nie miałam ochoty, więc przespacerowałam się do jakiegoś pobliskiego parku, który również polecał nam taksówkarz. Po jakimś czasie wreszcie znalazłam małą ławeczkę, na której usiadłam i zaczęłam czytać moją ulubioną książkę pt. ''Zmierzch''. Chciałabym przeżyć taką piękną miłość, jaką darzą się Bella i Edmund. Moim zdaniem oni idealnie do siebie pasują, a Jacob jest świetnym przyjacielem.

Dobrze się czułam w miejscu, w którym się teraz znajdowałam. Może i nic nie widziałam, ale miałam za to świetnie wyostrzone inne zmysły, takie jak np. słuch. Gdy tak spokojnie sobie siedziałam i czytałam, mogłam przysłuchiwać się śmiechom dzieci tego, jak wesoło skaczą i biegają, niczym nie muszą się przejmować. Było słychać także śpiewy ptaków i szczęśliwe okrzyki innych wczasowiczów.

Swoją białą laskę położyłam za siebie, tak że nie było jej prawie widać, a moje wieczne czarne oprawki od okularów wymieniłam na bardziej kolorowe, zostawiając tylko w nich specjalne szkiełka, które są dla mnie przeznaczone. Pierwszy raz od dawna ubrałam się na kolorowo. Teraz czułam się inaczej, znacznie lepiej.

Nagle usłyszałam głośne kroki, prawdopodobnie jakiegoś mężczyzny, czy chłopaka.  Osoba była coraz bliżej mnie, a po chwili usiadła tuż obok mnie.

– Cześć, ślicznotko – od razu zarumieniłam się.

No tak, więc to kolejny typowy laluś, podrywacz. Po jego silnym i pewnym siebie głosie słychać, że ma około dwadziestu lat.

– Ymm, no hej – przywitałam się niepewnie.

– Co taka ładna dziewczyna robi tutaj sama? – pyta.

– Siedzi i czyta – odpowiadam lekko zdenerwowana.

Nie lubię takich typków i raczej nie polubię. Po części chodziło też o to, że nie chciałam, żeby zorientował się, że jestem niewidoma, bo chyba na razie się jeszcze idiota nie skapnął. Bardzo dobrze, nie potrzebuję zbędnych komentarzy.

– Co czytasz? – ponownie zadał pytanie.

Pan przemądrzały wszystko musi wiedzieć, pff. Poczułam jak kładzie rękę na moją książkę. Natychmiast mu ją wyrwałam. Jest napisana breille'm, od razu by się zorientował.

– Zostaw – warknęłam.

– Dobrze, dobrze. Uspokój się – poprosił. – Jestem Jorge, a ty?

– Martina – przedstawiłam się.

– Ładne imię, ładna właścicielka – stwierdza i zaczyna się śmiać. – Tylko czemu taka zestresowana?

– Nie jestem zestresowana, chcę w spokoju poczytać – odpowiedziałam nie do końca zgodnie z prawdą.

– Rozumiem. Może dasz mi swój numer i spotkamy się jak będziesz mieć lepszy dzień? – pyta.

– Podyktuję ci – słyszę jak chłopak wyciąga telefon z kieszeni.

Podyktowałam mu dziewięć cyfr, a następnie się pożegnałam. Tak oto zostałam sama.

***
Gdy wróciłam do hotelu dziewczyny już tam były i na mnie czekały. Od razu, gdy weszłam zostałam zaatakowana tysiącami pytań typu wszystko dobrze? Nic ci nie jest? Gdzie ty tak długo byłaś?! Wytłumaczyłam wszystko przyjaciółkom, więc te się już trochę uspokoiły. Powiedziałam im także o sytuacji z tym.. Jorge? Jakoś tak.

- Przystojny był? - spytała Lodo,a Mechi od razu ją uderzyła. Wiem to, bo było słychać jak dziewczyna jęczy. - Uhh, wybacz, Tini - ponownie jęknęła.

- Spoko, nic się nie stało. Czy był przystojny to nie wiem, ale muszę przyznać, że miał całkiem ładny głos, jak na dupka, oczywiście.

- Umów się z nim! - dziewczyny krzyknęły w tym samym czasie.

- Nie wie, że nie widzę - wyjaśniam. - Poza tym po tym co mówił można się domyślać, że to typ lalusia, który zalicza wszystko co chodzi.

- E, tam. Przesadzasz, tylko chwile z nim gadałaś - Mechi zlekceważyła moje słowa.

- Dobra, umówię się z nim jutro, ale mówię ci, że jak zobaczy mnie z laską, to od razu zmieni swoje nastawienie i mnie spławi - mówię pewnie.

- A co ci szkodzi? Zrób to i tyle.

***
Umówiliśmy się z Jorge w tym samym miejscu co wtedy, czyli na ławeczce w parku, gdzie czytałam ostatnio książkę. Mieliśmy się spotkać o siedemnastej, a według mojego telefonu jest już parę po niej.

– Hej, przepraszam za spóźnienie – słyszę głos mojego nowego znajomego.

– Cześć – wstaję i biorę do ręki moją białą laskę. I co mi teraz powiesz, kolego?

– Em, to ty jesteś.. – jąka się.

– Ślepa, tak – kończę za niego.

– Nie wiedziałem – wyjaśnia.

– Miałeś nie wiedzieć.

– Przejdziemy się? – proponuje.

– Dobrze.

Nie spławił mnie. Może nie jest taki zły, jak go na początku oceniłam? Zobaczymy, co z tego będzie.


Spędziliśmy z Jorge tylko parę godzin razem, ale muszę przyznać, że jest całkiem przyjazną osobą. Śmieliśmy się, spacerowaliśmy, rozmawialiśmy, o wszystkim co się da, ani razu nie wspomniał o tym, jaka jestem. Widocznie mu to nie przeszkadza. Mój nowy kolega odprowadził mnie pod same drzwi do mojego pokoju, a następnie pożegnał się ze mną i pocałował mnie w policzek. Zarumieniłam się.

Okazało się, że chłopak mieszka w tym samym hotelu, co ja. Może jeszcze się spotkamy? Kto wie. Teraz idę po dziewczyny i pójdziemy razem na kolację. Przy okazji opowiem im o moim spotkaniu z Blanco.


Wychodzimy razem z dziewczynami z pokoju i zaczynamy się kierować w stronę hotelowej restauracji, gdy wychodziłyśmy z windy, nagle usłyszałam dobrze znajomy mi głos.

– No co ty, stary. Ona mi się nie podoba, przecież wiesz, że chciałem tylko wygrać zakład, dlatego do niej podszedłem. Nie wiedziałem, że jest ślepa, przecież w takim wypadku nie mogę jej przelecieć  to Jorge. Mówi o mnie.

 Przegrałeś i tyle, dawaj dwie stówy – odzywa się drugi.

 Suka  burczy Blanco.  Daj mi jeszcze jedną szansę. Jutro się nią zajmę.

 Dobra. Masz czas do jutra wieczór  umawiają się.

 Spoko, leci na mnie. Widać to, a teraz wybacz, idę do Kennedy  słyszę, że chłopak zaczyna się perfidnie śmiać.

A to dupek. Umawia się ze mną, miły, czarujący, kulturalny, ale to tylko przykrywka. Wiedziałam, że to tak się skończy. To byłoby zbyt piękne. On po prostu założył się o mnie, o dwie stówy. Tyle jestem warta. Do moich oczu zaczynają napływać łzy.

 Nie płacz, Tini  czuję jak dziewczyny mnie przytulają.  On nie był tego wart  pocieszają mnie.

 Masz racje, nie był tego wart. Ważne, że was mam  oddaję ich uściski. – Jeszcze tydzień cudownych wakacji przed nami  uśmiecham się krzywo i wycieram zły.

***
Od Jorge (oczywiście Tinka ma specjalny telefon, który za nią pisze SMS'a i jej je czyta)
Hej, Tini. Spotkamy się jutro?

Do Jorge:
Leć do Kennedy i innych laluń, ze mną nie masz szans. Baj, baj dwie stówki :)

Przyjeżdżając tutaj, do Brazylii, myślałam, że może jednak, jakimś cudem uda mi się spotkać miłość swojego życia, ale widocznie nie jest mi to pisane. Przynajmniej na razie. Jest dobrze tak, jak jest. Życie to nie bajka, ale jeśli się postarasz, to może być tak samo cudowne.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Plan był inny, miał być happy end, ale wyszło, jak wyszło. Mam nadzieję, że się podoba :)

Komentarze

  1. Cudo
    Szkoda ze Jorge okazał się takim dupkiem
    Czekam na kolejne

    OdpowiedzUsuń
  2. aaaa cud miód malina <3
    Jorge ty świnio... foch
    Tinka jak na niewidoma bardzo dobrze sobie radzi xd
    świetny od
    czekam na kolejny
    Ściskam mocno

    A. ania

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz